Silni mimo przeszkód. Kim są „Kuloodporni”? – cz. 1.: Marek Bagiński

„Kuloodporni Bielsko-Biała” – drużyna amp futbolowa złożona z zawodników po amputacjach kończyn górnych i dolnych. Jak mówią, głównym celem jest aktywizacja sportowa osób z niepełnosprawnością. Ich największe marzenie to zbudowanie profesjonalnego klubu sportowego, który będzie mógł zagrać o Mistrzostwo Polski w swojej kategorii. W najbliższym czasie przedstawię Wam – Moi Czytelnicy – sylwetki wybranych zawodników tej formacji.
Oto pierwsza z tych rozmów z Markiem Bagińskim, który zdecydował się opowiedzieć swoją historię. 



Sylwia Cegieła: Od jak dawna gra pan w drużynie?

Marek Bagiński: Należę do drużyny od samego początku, tzn. od momentu, kiedy został ogłoszony nabór. Właściwie to nawet sam się nie interesowałam nigdy piłką nożną, a tym bardziej obce mi było słowo amp futbol. Zacząłem grać dzięki nagłośnionemu przez pomysłodawcę – Daniela – naborowi w bielskim radiu, mojej żonie i córce.

S.C.: Pytanie z cyklu: „opowiedz mi swoją historię”, czyli jak doszło do wstąpienia pana w szeregi „Kuloodpornych”? 

M.B.: W moim przypadku do amputacji doszło na skutek choroby. Po 6 latach praktycznie codziennej walki lekarzy, prób leczenia sposobami daleko wybiegającym ponad ramy, mnóstwem operacji, zmagania się z bólem, smrodem i huśtawką nerwów, która przenosi się na całą rodzinę .Nie było szansy na ratowanie stawu kolanowego, więc zdecydowaliśmy się na amputację. Wielkie, bardzo pozytywne dzięki, należy się całemu zespołowi pielęgniarek, doktorom oraz ordynatorowi, który mnie prowadził i, co może się wydawać dziwne, dał mi „drugie” życie. Życie, które wydawało się na początku straszne, tak samo jak powrót do domu, do bliskich znajomych, sąsiadów - do środowiska, w którym przedtem żyłem. Pomimo, że uważam się za gościa mocnego psychicznie, gdzieś tam wewnątrz była „schiza” przed wyjściem z domu. Cały czas miałem wrażenie wzroku na sobie. Amputacja okazała się doskonałym sposobem na uleczenie nogi i – pomimo wielu obaw – wygojenie kikuta przebiegło bez większych problemów. Uzdrowiony byłem, ale z softem nie umiałem sobie poradzić.


S.C.:  Kto pana do tego namówił?

M.B.: Właśnie wracałem z żoną z kontroli od lekarza, kiedy w radiu była audycja poświęcona amp futbolowi i powstającej drużynie. Żona bardzo się zainteresowała i próbowała mnie nakłonić, bym chociaż zechciał z nią pojechać i zobaczyć, co i jak. Temat był wałkowany jeszcze w domu. Nie mogłem odmówić po tych latach leczenia, kiedy zawsze stały przy mnie żona i córka. Nie mogłem okazać słabości, no i... tak trafiłem do drużyny. Potem to już poleciało. Zaczęli dochodzić następni chętni. Ciężka praca Daniela przyniosła efekty. Trenerzy i ludzie pomagali, i - co może się wydawać w tych czasach dziwne - cała kadra szkoleniową, pracuje z nami za darmo.

S.C.:  Czym jest dla pana amp futbol?

M.B.: Dzisiaj gram. Nie boję się spojrzeń innych. Nie czuję się gorszy, niepełny. Myślę, że nawet jestem mocniejszy. Granie stało się czymś więcej niż tylko bieganiem po boisku. Kontakt z osobami borykającymi się z podobnymi problemami, wymiana doświadczeń i to, jak taka „druga” rodzina, która jest w podobnej sytuacji na skutek różnych historii jest bardzo ważny.


S.C.: Coś od siebie dla innych. Jak przekonać nieprzekonanych z dysfunkcjami do działania i aktywności sportowej?

M.B.: Myślę, iż „Kuloodporni” to doskonały przykład, że – praktycznie od zera – przy konsekwentnym dążeniu do realizacji obranego celu, można bardzo wiele osiągnąć. Mimo przeszkód, bardzo wyraźnie pokazuje, że każdy może znaleźć swoje miejsce, swój sposób na życie niezależnie od dysfunkcji czy problemu, z jakim się boryka. Jedyne, co trzeba zrobić,to znaleźć swoją pasję i sposób na życie. Ja się dźwignąłem psychicznie i fizycznie. Mało tego, cała moja rodzina stanęła stabilnie na nogi.

S.C.:  Dziękuję za rozmowę i życzę spełnienia wszystkich marzeń. 

Rozmawiała: Sylwia Cegieła

Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą miesięcznika Bielski Rynek oraz Autorki niniejszego bloga.

Brak komentarzy