Bartosz Ostałowski – zamiast rąk używa nóg
Bartosz Ostałowski – pierwszy na świecie kierowca rajdowy bez rąk. Kończyny stracił w wyniku wypadku. Po tym wydarzeniu jednak nie poddał się i zaczął z powodzeniem realizować swoją pasję. Szybko stał się osobą rozpoznawalną, która może być przykładem dla innych poszkodowanych. Oprócz zainteresowania sportami motorowymi, również maluje. Między innymi właśnie o tym rozmawiamy. Zapraszam serdecznie.
Sylwia Cegieła: Jesteś kierowcą wyścigowym i drifterem, malujesz obrazy. Jak ty to wszystko robisz nie używając rąk?
Bartosz Ostałowski: Tak, rzeczywiście, obydwie te funkcje wymagają dużo determinacji opanowania i doświadczenia. Drift i malarstwo to moje dwie wielkie pasję. Myślę, że dlatego jestem w stanie z uporem je realizować, ponieważ czuję się wtedy, iż jestem odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Bardzo chciałbym dążyć do najlepszych, dlatego staram się wciąż rozwijać swoje umiejętności. Jednak nie jest to łatwe, zwłaszcza w przypadku motosportu, kiedy treningi i udział w zawodach są bardzo kosztowne, ale dzięki konsekwencji w działaniu udaje nam się rozwijać obecnie tworzymy też nowy team.
S.C.: Po wypadku wsparcia udzieliła ci Katarzyna Rogowiec, która jest w podobnej jak ty sytuacji. Co ci powiedziała w tych trudnych chwilach? Jak cię zmotywowała?
B.O.: Tak, to prawda. Przede wszystkim, Kasia zrobiła mi wielką radość w samym swoim przybyciem do mnie do szpitala, ponieważ pokazała mi, że – będąc osobą w podobnej sytuacji do mojej – jest niezależna i samodzielna. Świetnie sobie radzi i zobaczyłem wtedy iskrę nadziei, że ja również pozbieram się po tak poważnym wypadku i będę w stanie w miarę normalnie żyć. Kasia opowiedziała mi o swoim życiu. O tym, co robi na co dzień. To było bardzo krzepiące w tym trudnym dla mnie czasie. Dziękuję Kasia.
S.C.: Do tego "nowego" życia przygotowywały cię zagraniczne kliniki. Gdzie byłeś i jak wyglądał proces przystosowawczy? Dlaczego nie było to możliwe w Polsce?
B.O.: Tak, moje kontakty z zagranicznymi klinikami można podzielić na czas wzlotów i upadków. Początkowo bardzo mocno zaangażowała się moja rodzina. Bardzo chcieli mi pomóc w pierwszym okresie. Była próba zastąpienia moich rąk czymś, co mi pomoże, stąd też zwróciliśmy się do niemieckiej firmy Otto Bock z prośbą o przygotowanie protez, dzięki którym będę bardziej samodzielny.
Tak też się stało, bo po kilkunastu wizytach w Poznaniu i wyjeździe do Niemiec zostały przygotowane protezy sterowane elektronicznie poprzez napięcia mięśni. To bardzo zaawansowana technologia. Dawała duże nadzieje. Jednak w praktyce okazało się, że obiecywane przez firmę efekty nie są możliwe do uzyskania. Po prostu protezy nie były funkcjonalne i – mimo że działały – nie byłem w stanie nimi nic zrobić. Przede wszystkim nie spełniały podstawowego warunku, że będę mógł je sam ubrać, a to już bardzo dyskwalifikuje w codziennym używaniu. Potem na jaw wyszedł problem, że przy tak wysokiej amputacji, nie jestem prawie w stanie ruszyć protezą, a więc mogłem nimi operować praktycznie tylko w obrębie na wysokości brzucha, co też nie dawało wielkich możliwości. Gwoździem do trumny był mój powrót na studia, kiedy codzienne ubieranie protez zaczęło bardziej mnie męczyć niż pomagać i bardzo przeszkadzały mi w długiej godzinach na wykładach i przestałem je po prostu ubierać. Niestety firma nie poczuła się do odpowiedzialności, że obiecany produkt nie funkcjonalny i nie jestem w stanie nic z nim zrobić.
Kolejnym etapem w moim życiu był wyjazd do Stanów do kliniki Hanger, gdzie pojechałem z dużą dozą niepewności, ponieważ nie czułem się samodzielną osobą. Był to 16-godzinny lot w nieznane miejsce, a miałem tam polecieć sam. Mimo to zdecydowałem się podjąć to ryzyko, aby dać sobie szansę na nowe doświadczenie i dobrze, że podjąłem taką decyzję, ponieważ specjaliści z kliniki zaoferowali mi swoistą szkołę życia. Pokazali mi moje nowe możliwości i sposoby na to, jak sobie radzić bez rąk. Były to nie tylko treningi w klinice, ale również w życiu codziennym: na mieście, w restauracji i tym podobne, więc nabrałem na pewno dużo większego dystansu i pewności siebie do mojej sytuacji. Została również przygotowana prosta, bardzo lekka proteza mechaniczna, która okazała się być bardziej funkcjonalna niż ciężkie protezy elektroniczne. Ludzie z kliniki Hunger pokazali, że jedna proteza będzie bardziej funkcjonalna, ale również że mam ją potraktować jako narzędzie. które będę używał tylko wtedy, kiedy to narzędzie będzie w stanie mi pomóc. U nas w kraju jest bardzo mało osób z tak wysoką amputację obydwu rąk, dlatego specjaliści nie mają doświadczenia, jak rehabilitować takie osoby, natomiast Ameryka to duży kontynent, w którym po prostu jest więcej tego typu przypadków. Jak pokazuje moja podróż, ludzie z Hanger Clinic, którzy specjalizują się w amputacjach kończyn, mają naprawdę duże doświadczenie i inny światopogląd dotyczący niepełnosprawności. Choć zauważyłem, że obecnie sytuacja w Polsce zmienia się bardzo na korzyść pacjentów.
S.C.: Należysz do "VDMFK" – Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Stopami. Czego się tam nauczyłeś? Co daje ci uczestnictwo w tej organizacji?
B.O.: Oczywiście, światowy związek VDMFK skupia artystów niepełnosprawnych z całego świata. Przede wszystkim współpracuję z polskim oddziałem Amun. Pomogli mi uwierzyć, że – pomimo straty rąk – nadal będę w stanie malować i być czynnym artystą. Na samym początku otrzymałem duże wsparcie, informacje, jak zacząć, jak rozwijać swoje umiejętności. Myślę, że to były bardzo cenne rady i być może nie byłbym w stanie malować na takim poziomie, gdyby nie związek VDMFK. Jest naszym wydawcą, dzięki temu jesteśmy w stanie dotrzeć do szerszej grupy odbiorców oraz być zauważeni jako artyści. Daje nam też niezależność i możliwość rozwoju tak, jak tego każdy indywidualnie potrzebuję.
S.C.: Jakich technik używasz, aby móc malować w nowej rzeczywistości?
B.O.: Głównie maluję tubą. Najchętniej używam farb olejnych, czasami akrylowych i pasteli. Staram się, aby moje prace nie były wierną kopią rzeczywistości, ponieważ dzisiaj każdy może zrobić zdjęcie nawet smartphonem. Staram się dołożyć trochę siebie, czasami coś nie dopowiedzieć, aby zachęcić widza do własnej interpretacji i poruszyć jego wyobraźnię.
S.C.: Co możemy zobaczyć na twoich obrazach? Jakie elementy dominują?
B.O.: Na moich pracach przeważają pejzaże, które lubię za możliwość włączenia wielu barw i pracowania strukturą na obrazie, ale również często tworzę prace związane z motywami świątecznym,i które później okazują się na kartkach bądź kalendarzach. Chętnie podejmuje próby malowanie abstrakcji. Poniekąd lubię używać mocnych kolorów, które są czasami przesadzone, ale wtedy dla mnie obraz staje się wyrazisty i emanuje emocjami.
S.C.: Wróćmy do twojej drugiej pasji – sportów motorowych. Jak wyglądały pierwsze próby jazdy samochodem? Co sprawiło ci największą trudność?
B.O.: Początki mojej jazdy samochodem wyglądały tak, że kiedy tylko dowiedziałem się, że są na świecie osoby, które prowadzą stopą, natychmiast – praktycznie na drugi dzień – kupiłem samochód wyposażony w automatyczną skrzynię biegów. Pojechałem z tatą na duży plac i zacząłem próbować tak prowadzić. Pamiętam, że pierwszy raz wytrzymałem za kierownicą chyba tylko 20 minut, bo noga zupełnie mi ścierpła i bolały mnie wszystkie ścięgna, ale dzień po dniu rozciągałem się na materacu, a potem wsiadłem do auta i znowu próbowałem jeździć. Myślę, że po około roku jechałem samodzielnie prawie siedem godzin na Mazury. To było świetne uczucie. Wtedy też zacząłem myśleć, że może będę mógł wrócić do motosportu.
S.C.: Potem zacząłeś jazdę już jako kierowca rajdowy. Jaka była reakcja otoczenia, innych kierowców?
B.O.: Tak. Nadszedł czas, że poczułem się za kierownicą na tyle pewnie, iż postanowiłem kupić kolejny samochód z przeznaczeniem na treningi i dostosowanie do moich potrzeb. Jazda sportowa i ekstremalne sytuacje podczas treningów pokazały, że wiele rzeczy muszę zmienić, aby wytrzymać przeciążenia czy móc szybko reagować na sytuacje, które zdarzały się podczas treningów. Wiele elementów w samochodzie musieliśmy przerobić, testować, wracać do garażu i znowu coś poprawiać. To trwało około roku. Prawie każdego dnia wyjeżdżałem na treningi. Zdobyte umiejętności i doświadczenie pozwoliły mi potem uzyskać międzynarodową licencję Sia i stałem się pełnoprawnym kierowcą wyścigowym. Wtedy zrobił się bardzo duży szum informacyjny wokół tego, że kierowca bez rąk zdobył licencje i będzie chciał się ścigać na zawodach. Reakcja innych kierowców było bardzo pozytywna. Wspierali mnie i życzyli powodzenia. Zaraz też pojawiały się głosy osób nie związanych z motosport, że to zbyt niebezpieczne bądź wręcz lekkomyślne, ale nie słuchałem ich, ponieważ wiedziałem, jaką drogą chcę iść w życiu i że chcę robić to, co kocham. Równocześnie, wszystko robiliśmy bardzo profesjonalnie. Planowaliśmy treningi, zabezpieczaliśmy samochód i pracowaliśmy nad bezpieczeństwem pasywnym.
S.C.: Twój największy dotychczasowy sukces w sportach motorowych to?
B.O.: Chyba 1. miejsce w klasie podczas Wyścigowego Pucharu Polski. Potem przesiadłem się już zupełnie na drift. Chociaż w drifcie plasuje się teraz zwykle środku stawki, to myślę, że jest to sport na tyle wymagający w moim przypadku, iż bardzo dużym sukcesem jest w ogóle start i walka z pełnosprawnymi kierowcami, którzy używają sprzęgła i hamulca ręcznego. Ja mu się o to samo zrobić z automatyczną skrzynią biegów, co wymaga bardzo płynnej i przemyślanej jazdy przez całą trasę wyścigu.
S.C.: Jak się czujesz, jako jedyny kierowca na świecie, który używa stóp?
B.O.: Czuję satysfakcję! Dzięki temu, że zachowałem wiarę w siebie i konsekwencję w działaniu, osiągnąłem pewien sukces. Zostałem profesjonalnym kierowcą sportowym, ale również zdaję sobie sprawę, że wymagało to bardzo wiele pracy, wiele godzin treningu i wsparcia życzliwych osób, w tym również wsparcia sponsorów, którzy są ze mną do dzisiaj. Wiem że – gdyby nie oni – na pewno nie byłbym w stanie rywalizować na takim poziomie.
Sylwia Cegieła: Jesteś kierowcą wyścigowym i drifterem, malujesz obrazy. Jak ty to wszystko robisz nie używając rąk?
Bartosz Ostałowski: Tak, rzeczywiście, obydwie te funkcje wymagają dużo determinacji opanowania i doświadczenia. Drift i malarstwo to moje dwie wielkie pasję. Myślę, że dlatego jestem w stanie z uporem je realizować, ponieważ czuję się wtedy, iż jestem odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Bardzo chciałbym dążyć do najlepszych, dlatego staram się wciąż rozwijać swoje umiejętności. Jednak nie jest to łatwe, zwłaszcza w przypadku motosportu, kiedy treningi i udział w zawodach są bardzo kosztowne, ale dzięki konsekwencji w działaniu udaje nam się rozwijać obecnie tworzymy też nowy team.
S.C.: Po wypadku wsparcia udzieliła ci Katarzyna Rogowiec, która jest w podobnej jak ty sytuacji. Co ci powiedziała w tych trudnych chwilach? Jak cię zmotywowała?
B.O.: Tak, to prawda. Przede wszystkim, Kasia zrobiła mi wielką radość w samym swoim przybyciem do mnie do szpitala, ponieważ pokazała mi, że – będąc osobą w podobnej sytuacji do mojej – jest niezależna i samodzielna. Świetnie sobie radzi i zobaczyłem wtedy iskrę nadziei, że ja również pozbieram się po tak poważnym wypadku i będę w stanie w miarę normalnie żyć. Kasia opowiedziała mi o swoim życiu. O tym, co robi na co dzień. To było bardzo krzepiące w tym trudnym dla mnie czasie. Dziękuję Kasia.
S.C.: Do tego "nowego" życia przygotowywały cię zagraniczne kliniki. Gdzie byłeś i jak wyglądał proces przystosowawczy? Dlaczego nie było to możliwe w Polsce?
B.O.: Tak, moje kontakty z zagranicznymi klinikami można podzielić na czas wzlotów i upadków. Początkowo bardzo mocno zaangażowała się moja rodzina. Bardzo chcieli mi pomóc w pierwszym okresie. Była próba zastąpienia moich rąk czymś, co mi pomoże, stąd też zwróciliśmy się do niemieckiej firmy Otto Bock z prośbą o przygotowanie protez, dzięki którym będę bardziej samodzielny.
Tak też się stało, bo po kilkunastu wizytach w Poznaniu i wyjeździe do Niemiec zostały przygotowane protezy sterowane elektronicznie poprzez napięcia mięśni. To bardzo zaawansowana technologia. Dawała duże nadzieje. Jednak w praktyce okazało się, że obiecywane przez firmę efekty nie są możliwe do uzyskania. Po prostu protezy nie były funkcjonalne i – mimo że działały – nie byłem w stanie nimi nic zrobić. Przede wszystkim nie spełniały podstawowego warunku, że będę mógł je sam ubrać, a to już bardzo dyskwalifikuje w codziennym używaniu. Potem na jaw wyszedł problem, że przy tak wysokiej amputacji, nie jestem prawie w stanie ruszyć protezą, a więc mogłem nimi operować praktycznie tylko w obrębie na wysokości brzucha, co też nie dawało wielkich możliwości. Gwoździem do trumny był mój powrót na studia, kiedy codzienne ubieranie protez zaczęło bardziej mnie męczyć niż pomagać i bardzo przeszkadzały mi w długiej godzinach na wykładach i przestałem je po prostu ubierać. Niestety firma nie poczuła się do odpowiedzialności, że obiecany produkt nie funkcjonalny i nie jestem w stanie nic z nim zrobić.
Kolejnym etapem w moim życiu był wyjazd do Stanów do kliniki Hanger, gdzie pojechałem z dużą dozą niepewności, ponieważ nie czułem się samodzielną osobą. Był to 16-godzinny lot w nieznane miejsce, a miałem tam polecieć sam. Mimo to zdecydowałem się podjąć to ryzyko, aby dać sobie szansę na nowe doświadczenie i dobrze, że podjąłem taką decyzję, ponieważ specjaliści z kliniki zaoferowali mi swoistą szkołę życia. Pokazali mi moje nowe możliwości i sposoby na to, jak sobie radzić bez rąk. Były to nie tylko treningi w klinice, ale również w życiu codziennym: na mieście, w restauracji i tym podobne, więc nabrałem na pewno dużo większego dystansu i pewności siebie do mojej sytuacji. Została również przygotowana prosta, bardzo lekka proteza mechaniczna, która okazała się być bardziej funkcjonalna niż ciężkie protezy elektroniczne. Ludzie z kliniki Hunger pokazali, że jedna proteza będzie bardziej funkcjonalna, ale również że mam ją potraktować jako narzędzie. które będę używał tylko wtedy, kiedy to narzędzie będzie w stanie mi pomóc. U nas w kraju jest bardzo mało osób z tak wysoką amputację obydwu rąk, dlatego specjaliści nie mają doświadczenia, jak rehabilitować takie osoby, natomiast Ameryka to duży kontynent, w którym po prostu jest więcej tego typu przypadków. Jak pokazuje moja podróż, ludzie z Hanger Clinic, którzy specjalizują się w amputacjach kończyn, mają naprawdę duże doświadczenie i inny światopogląd dotyczący niepełnosprawności. Choć zauważyłem, że obecnie sytuacja w Polsce zmienia się bardzo na korzyść pacjentów.
S.C.: Należysz do "VDMFK" – Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Stopami. Czego się tam nauczyłeś? Co daje ci uczestnictwo w tej organizacji?
B.O.: Oczywiście, światowy związek VDMFK skupia artystów niepełnosprawnych z całego świata. Przede wszystkim współpracuję z polskim oddziałem Amun. Pomogli mi uwierzyć, że – pomimo straty rąk – nadal będę w stanie malować i być czynnym artystą. Na samym początku otrzymałem duże wsparcie, informacje, jak zacząć, jak rozwijać swoje umiejętności. Myślę, że to były bardzo cenne rady i być może nie byłbym w stanie malować na takim poziomie, gdyby nie związek VDMFK. Jest naszym wydawcą, dzięki temu jesteśmy w stanie dotrzeć do szerszej grupy odbiorców oraz być zauważeni jako artyści. Daje nam też niezależność i możliwość rozwoju tak, jak tego każdy indywidualnie potrzebuję.
S.C.: Jakich technik używasz, aby móc malować w nowej rzeczywistości?
B.O.: Głównie maluję tubą. Najchętniej używam farb olejnych, czasami akrylowych i pasteli. Staram się, aby moje prace nie były wierną kopią rzeczywistości, ponieważ dzisiaj każdy może zrobić zdjęcie nawet smartphonem. Staram się dołożyć trochę siebie, czasami coś nie dopowiedzieć, aby zachęcić widza do własnej interpretacji i poruszyć jego wyobraźnię.
S.C.: Co możemy zobaczyć na twoich obrazach? Jakie elementy dominują?
B.O.: Na moich pracach przeważają pejzaże, które lubię za możliwość włączenia wielu barw i pracowania strukturą na obrazie, ale również często tworzę prace związane z motywami świątecznym,i które później okazują się na kartkach bądź kalendarzach. Chętnie podejmuje próby malowanie abstrakcji. Poniekąd lubię używać mocnych kolorów, które są czasami przesadzone, ale wtedy dla mnie obraz staje się wyrazisty i emanuje emocjami.
S.C.: Wróćmy do twojej drugiej pasji – sportów motorowych. Jak wyglądały pierwsze próby jazdy samochodem? Co sprawiło ci największą trudność?
B.O.: Początki mojej jazdy samochodem wyglądały tak, że kiedy tylko dowiedziałem się, że są na świecie osoby, które prowadzą stopą, natychmiast – praktycznie na drugi dzień – kupiłem samochód wyposażony w automatyczną skrzynię biegów. Pojechałem z tatą na duży plac i zacząłem próbować tak prowadzić. Pamiętam, że pierwszy raz wytrzymałem za kierownicą chyba tylko 20 minut, bo noga zupełnie mi ścierpła i bolały mnie wszystkie ścięgna, ale dzień po dniu rozciągałem się na materacu, a potem wsiadłem do auta i znowu próbowałem jeździć. Myślę, że po około roku jechałem samodzielnie prawie siedem godzin na Mazury. To było świetne uczucie. Wtedy też zacząłem myśleć, że może będę mógł wrócić do motosportu.
S.C.: Potem zacząłeś jazdę już jako kierowca rajdowy. Jaka była reakcja otoczenia, innych kierowców?
B.O.: Tak. Nadszedł czas, że poczułem się za kierownicą na tyle pewnie, iż postanowiłem kupić kolejny samochód z przeznaczeniem na treningi i dostosowanie do moich potrzeb. Jazda sportowa i ekstremalne sytuacje podczas treningów pokazały, że wiele rzeczy muszę zmienić, aby wytrzymać przeciążenia czy móc szybko reagować na sytuacje, które zdarzały się podczas treningów. Wiele elementów w samochodzie musieliśmy przerobić, testować, wracać do garażu i znowu coś poprawiać. To trwało około roku. Prawie każdego dnia wyjeżdżałem na treningi. Zdobyte umiejętności i doświadczenie pozwoliły mi potem uzyskać międzynarodową licencję Sia i stałem się pełnoprawnym kierowcą wyścigowym. Wtedy zrobił się bardzo duży szum informacyjny wokół tego, że kierowca bez rąk zdobył licencje i będzie chciał się ścigać na zawodach. Reakcja innych kierowców było bardzo pozytywna. Wspierali mnie i życzyli powodzenia. Zaraz też pojawiały się głosy osób nie związanych z motosport, że to zbyt niebezpieczne bądź wręcz lekkomyślne, ale nie słuchałem ich, ponieważ wiedziałem, jaką drogą chcę iść w życiu i że chcę robić to, co kocham. Równocześnie, wszystko robiliśmy bardzo profesjonalnie. Planowaliśmy treningi, zabezpieczaliśmy samochód i pracowaliśmy nad bezpieczeństwem pasywnym.
S.C.: Twój największy dotychczasowy sukces w sportach motorowych to?
B.O.: Chyba 1. miejsce w klasie podczas Wyścigowego Pucharu Polski. Potem przesiadłem się już zupełnie na drift. Chociaż w drifcie plasuje się teraz zwykle środku stawki, to myślę, że jest to sport na tyle wymagający w moim przypadku, iż bardzo dużym sukcesem jest w ogóle start i walka z pełnosprawnymi kierowcami, którzy używają sprzęgła i hamulca ręcznego. Ja mu się o to samo zrobić z automatyczną skrzynią biegów, co wymaga bardzo płynnej i przemyślanej jazdy przez całą trasę wyścigu.
S.C.: Jak się czujesz, jako jedyny kierowca na świecie, który używa stóp?
B.O.: Czuję satysfakcję! Dzięki temu, że zachowałem wiarę w siebie i konsekwencję w działaniu, osiągnąłem pewien sukces. Zostałem profesjonalnym kierowcą sportowym, ale również zdaję sobie sprawę, że wymagało to bardzo wiele pracy, wiele godzin treningu i wsparcia życzliwych osób, w tym również wsparcia sponsorów, którzy są ze mną do dzisiaj. Wiem że – gdyby nie oni – na pewno nie byłbym w stanie rywalizować na takim poziomie.
S.C.: Kto pomaga ci to wszystko zrealizować?
B.O.: Jak wspomniałem na samym początku, obecnie jesteśmy na etapie budowania nowego teamu, ponieważ osoby, które dotychczas mnie wspierały, zaangażowały się bardziej zawodowo. Nie byliśmy więc w stanie już dłużej współpracować na takim poziomie. Za każdym sportowcem stoi zespół, który wspiera go w jego dokonaniach. To bardzo ważne, abym miał koło siebie takie osoby, które będą chciały pracować ze mną na ten sukces. Na pewno jestem bardzo wdzięczny za wsparcie sponsorów. Praktycznie od samego początku uwierzyła we mnie firmy Inter Cars oraz Szaflary, które musiały zaufać, że ten kierowca, który prosi o wsparcie, nie ma rąk, ale będzie w stanie ich dobrze reprezentować.
S.C.: Czy prowadzisz jakieś warsztaty motywacyjne dla osób po wypadkach? Gdzie można cię usłyszeć?
B.O.: Tak, rzeczywiście. Biorę udział w konferencjach motywacyjnych nie tylko dla osób niepełnosprawnych. Obecnie napięty grafik rzadko pozwala mi na tego typu aktywności, natomiast odbieram gratulacje od osób, które tam spotykam i zacząłem wierzyć, że – rzeczywiście – tego typu spotkania mają sens i myślę, iż wszyscy motywujemy siebie nawzajem.
S.C.: Jakie nowe wyzwania stawiasz sobie obecnie?
B.O.: Nowe wyzwania, które są bardzo aktualne to powstawanie nowego teamu, o którym już wspominałem. To bardzo ważne, aby mieć ludzi, na których możesz polegać. Chcemy pokazać to, co robię również za granicą. Mamy szerokie plany aktualne jest stare-nowe wyzwanie, czyli rozbudowa mojego samochodu tak, aby abym mógł używać wszystkich elementów potrzebnych do driftu tak, jak inni kierowcy i aby moje możliwości przez to zrównały się z innymi.
S.C.: Twoje motto życiowe to?
B.O.: Życie jest proste. Podejmujesz decyzje i nie patrzysz wstecz. Każdego dnia trzeba dążyć do celu. Każdego dnia robić coś, co przybliża cię do niego.
S.C.: Gdzie szukasz inspiracji dla swoich działań?
B.O.: Łączę fakty i informacje, które docierają do mnie z otaczającego świata i przetwarzam to w głowie na moją sytuację i tylko to mogę zrobić. Tak naprawdę nie szukam szczególnej inspiracji. Moja pasja do motorsportu jest tak wielka, że nie potrafię spauzować. Jestem szczęśliwy. Mogę być w serwisie, uczestniczyć przy naprawach samochodów sportowych, trenować brać udział w zawodach – to wszystko mnie napędza.
S.C.: Czujesz się bohaterem pokonującym bariery czy raczej starasz się łamać stereotypy?
B.O.: Nieszczególnie czuję się bohaterem. Według mnie, taka osoba musi zrobić naprawdę coś odważnego. Po części chyba jedno i drugie, staram się przełamywać bariery i stereotypy w myśleniu o osobach niepełnosprawnych. Uważam, że powinniśmy jako niepełnosprawni dostosowywać otoczenie jak najmniej, a starać się pracować, aby samemu być jak najbardziej niezależnym i umieć odnaleźć się w każdej sytuacji.
S.C.: Czego ci życzyć?
B.O.: Przede wszystkim,... sponsorów (śmiech), bo to jeden z najdroższych sportów na świecie, dobrego teamu, na którym będę mógł polegać oraz sukcesów sportowych oraz artystycznych. Nic więcej mi nie potrzeba.
S.C.: Tego wszystkiego życzę. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Sylwia Cegieła
B.O.: Jak wspomniałem na samym początku, obecnie jesteśmy na etapie budowania nowego teamu, ponieważ osoby, które dotychczas mnie wspierały, zaangażowały się bardziej zawodowo. Nie byliśmy więc w stanie już dłużej współpracować na takim poziomie. Za każdym sportowcem stoi zespół, który wspiera go w jego dokonaniach. To bardzo ważne, abym miał koło siebie takie osoby, które będą chciały pracować ze mną na ten sukces. Na pewno jestem bardzo wdzięczny za wsparcie sponsorów. Praktycznie od samego początku uwierzyła we mnie firmy Inter Cars oraz Szaflary, które musiały zaufać, że ten kierowca, który prosi o wsparcie, nie ma rąk, ale będzie w stanie ich dobrze reprezentować.
S.C.: Czy prowadzisz jakieś warsztaty motywacyjne dla osób po wypadkach? Gdzie można cię usłyszeć?
B.O.: Tak, rzeczywiście. Biorę udział w konferencjach motywacyjnych nie tylko dla osób niepełnosprawnych. Obecnie napięty grafik rzadko pozwala mi na tego typu aktywności, natomiast odbieram gratulacje od osób, które tam spotykam i zacząłem wierzyć, że – rzeczywiście – tego typu spotkania mają sens i myślę, iż wszyscy motywujemy siebie nawzajem.
S.C.: Jakie nowe wyzwania stawiasz sobie obecnie?
B.O.: Nowe wyzwania, które są bardzo aktualne to powstawanie nowego teamu, o którym już wspominałem. To bardzo ważne, aby mieć ludzi, na których możesz polegać. Chcemy pokazać to, co robię również za granicą. Mamy szerokie plany aktualne jest stare-nowe wyzwanie, czyli rozbudowa mojego samochodu tak, aby abym mógł używać wszystkich elementów potrzebnych do driftu tak, jak inni kierowcy i aby moje możliwości przez to zrównały się z innymi.
S.C.: Twoje motto życiowe to?
B.O.: Życie jest proste. Podejmujesz decyzje i nie patrzysz wstecz. Każdego dnia trzeba dążyć do celu. Każdego dnia robić coś, co przybliża cię do niego.
S.C.: Gdzie szukasz inspiracji dla swoich działań?
B.O.: Łączę fakty i informacje, które docierają do mnie z otaczającego świata i przetwarzam to w głowie na moją sytuację i tylko to mogę zrobić. Tak naprawdę nie szukam szczególnej inspiracji. Moja pasja do motorsportu jest tak wielka, że nie potrafię spauzować. Jestem szczęśliwy. Mogę być w serwisie, uczestniczyć przy naprawach samochodów sportowych, trenować brać udział w zawodach – to wszystko mnie napędza.
S.C.: Czujesz się bohaterem pokonującym bariery czy raczej starasz się łamać stereotypy?
B.O.: Nieszczególnie czuję się bohaterem. Według mnie, taka osoba musi zrobić naprawdę coś odważnego. Po części chyba jedno i drugie, staram się przełamywać bariery i stereotypy w myśleniu o osobach niepełnosprawnych. Uważam, że powinniśmy jako niepełnosprawni dostosowywać otoczenie jak najmniej, a starać się pracować, aby samemu być jak najbardziej niezależnym i umieć odnaleźć się w każdej sytuacji.
S.C.: Czego ci życzyć?
B.O.: Przede wszystkim,... sponsorów (śmiech), bo to jeden z najdroższych sportów na świecie, dobrego teamu, na którym będę mógł polegać oraz sukcesów sportowych oraz artystycznych. Nic więcej mi nie potrzeba.
S.C.: Tego wszystkiego życzę. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Sylwia Cegieła
Niesamowite! Naprawdę bardzo imponująca i motywująca rozmowa :)
OdpowiedzUsuńTo się nazywa determinacja... czytając takie rozmowy mam wrażenie aż mam ochotę zacząć działać! Tu i teraz! :)
OdpowiedzUsuńWyjątkowy chłopak o wyjątkowej sile charakteru...
OdpowiedzUsuńTylko podziwiać.
Pozdrawiam :-)
Wciąż jestem pełna podziwu... :) Ilekroć myślę o tym, co tu przeczytałam - zaskakuje mnie to nieustannie :)
OdpowiedzUsuńOgraniczenia nie istnieją ;)
OdpowiedzUsuńPodziwiam i chylę czoła! Determinacja, konsekwencja i upór - często brakuje tego zdrowym sportowcom!
OdpowiedzUsuńPodziwiam! Determinacja, upór i konsekwencja - często brakuje tego zdrowym sportowcom!
OdpowiedzUsuń