Radosław Obuchowicz - (nie)Zwykły Bohater

Radosław Obuchowicz – laureat nagrody w Konkursie „Zwykły Bohater” oraz "Człowiek bez Barier". Aktywny sportowo i zawodowo informatyk specjalnie dla naszego bloga zgodził się z nami porozmawiać. Opowiada o nagrodach, życiu i pasji.


S.C.: Wygrałeś główną nagrodę w plebiscycie „Zwykły Bohater” w kategorii „fair na co dzień”, ponieważ zwróciłeś 200 tyś. zł. Jakie były twoje pierwsze myśli, kiedy znalazłeś te pieniądze?

Radosław Obuchowicz: Pierwsza myśl: „gdzie jest najbliższy komisariat?” Myślę, że zwrócenie tych pieniędzy to naturalna rzecz. Spodziewam się jednak, że wygrana wiąże się raczej z rezygnacją ze znaleźnego niż z samym ich zwróceniem. Oddać pieniądze, które nie należą do ciebie to raczej coś normalnego (przynajmniej tak chcę wierzyć). Jednak zgodnie z prawem i zwyczajem znalazcy należy się 10% znaleźnego, co przy tak dużej kwocie jest równie znaczącą sumą. Chciałem otrzymać to znaleźne i dlatego zgodnie z przepisami upomniałem się o jego wypłatę. Jednak po poznaniu człowieka, który zgubił te pieniądze i jego historii, pod wpływem Ducha Świętego podjąłem decyzję o rezygnacji z dochodzenia należnych mi 10%.

S.C.: Kto zgłosił cię do konkursu i dlaczego?

R.O.: Przyjaciółka mojej żony. Bo uważała, że historia ta jest pozytywna i należy ją upublicznić. No i pewnie liczyła na to, że urzeknie jurorów i zwycięży w konkursie.

S.C.: Na co przeznaczysz wygraną?

R.O.: W dużej części na remont mieszkania, na który planowaliśmy wziąć kredyt, teraz już nie będziemy musieli martwić się jego spłacaniem. A reszta też na pewno znajdzie pożyteczne zastosowanie w życiu. Widzimy z żoną wiele możliwości i potrzeb wokoło, jednak ta kwota i tak jest za mała, by wszystkie je zaspokoić. Będziemy musieli wybrać te najważniejsze i najpilniejsze. Jeszcze nie wiemy, co to będzie.

S.C.: Czy uważasz się za bohatera w kontekście tej wygranej?

R.O.: Zupełnie nie czuję się bohaterem. To zwykły gest oddać pieniące, i ludzka wrażliwość na potrzebę drugiego człowieka.

S.C.: W jakich okolicznościach straciłeś sprawność?

R.O.: Od najmłodszych lat lubiłem góry, podróże. Od kiedy miałem na tyle dużo lat by móc samodzielnie gdzieś pojechać to wyjeżdżałem w góry, w Tarty. Interesowałem się wspinaczką, i jazdą na rowerze górskim. Zrobiłem uprawnienia taternika, i miałem rozpocząć staż w TOPR-ze. Los jednak chciał inaczej. 18 lat temu na treningu wspinaczkowym w podkrakowskich skałkach miałem wypadek – 21 metrów lotu zakończonych upadkiem na ziemię. Połamałem kręgosłup w 2 miejscach i cudem przeżyłem. Myślę, że jeszcze wiele rzeczy, dobrych rzeczy mam do zrobienia na tym świecie.

S.C.: W jaki sposób przystosowywałeś się do nowej sytuacji?

R.O.: Po wypadku dowiedziałem się, że istnieje Fundacja Aktywnej Rehabilitacji (FAR), która zajmuje się pomocą osobom po urazach rdzenia kręgowego. Pojechałem na obóz do Spały. Zobaczyłem jak jeździ się na wózkach aktywnych i od tego czasu dążyłem do osiągnięcia jak największej samodzielności i niezależności od innych. Już kilka miesięcy po tym jak sam uczestniczyłem w obozie, jako uczestnik, pojechałem na obóz jako kadra i od tego czasu (już 17 lat) jestem Instruktorem Aktywnej Rehabilitacji i prowadzę zajęcia (wykłady, warsztaty, obozy) z osobami niepełnosprawnymi oraz z szeroko pojętym personelem medycznym (lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci, i inne).


S.C.: Czym zajmujesz się na co dzień?

R.O.: Na co dzień jestem informatykiem w jednym z Krakowskich urzędów. Jestem mężem, głową rodziny. Jestem zwykłym człowiekiem.


S.C.: Czy po wypadku jesteś równie aktywny?

R.O.: Po wypadku moja aktywność nie zmniejszyła się. Nie dałem rady już uprawiać wspinaczki, więc zająłem się nurkowaniem. Z końcem lat 90-tych zrobiłem uprawnienia nurkowe w Stowarzyszeniu Nautica z Krakowa, które do dziś prowadzi kursy nurkowania dla osób niepełnosprawnych. Przez wiele lat intensywnie jeździłem na nurkowania zarówno w Polce, jak i w Chorwacji czy w Egipcie. Później spotkałem moją żonę i razem zaczęliśmy snuć plany wyjazdu na misje. Udało się w 2011 roku niedługo po ślubie pojechaliśmy na misję do Boliwii w ramach Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego. Pracowaliśmy w dzielnicy slumsów, zakładając gabinet rehabilitacji dla osób najuboższych, a następnie szkoliliśmy wolontariuszy i pomagaliśmy osobom potrzebującym. Wiele rzeczy musieliśmy wykonać samodzielnie, bo w Boliwii nie można było kupić potrzebnego nam sprzętu rehabilitacyjnego. Więcej o Boliwii można poczytać na naszym blogu, który wówczas prowadziliśmy. Są tam setki zdjęć i szczegółowy opis naszych codziennych działań.
Po powrocie z Boliwii zainteresowałem się kolarstwem na handbike’u. Udało mi się zdobyć dofinansowanie na zakup wymarzonego półterenowego handbike’a i obecnie jak tylko mogę spędzam czas, kręcąc korbą. Byłem między innymi w Tyrolu w Austrii, gdzie są świetne ścieżki rowerowe i cudowne widoki.

S.C.: Czy sytuacja po wypadku w jakiś sposób zmieniła ciebie samego?

R.O.: Myślę, że niewiele. Zawsze miałem podobne podejście do życia. Zawsze byłem nieco szalony, byłem mocno aktywny w różnych dziedzinach życia. Wypadek i druga szansa na życie jedynie utwierdziły mnie, że jesteśmy jedynie gośćmi na tej ziemi, a życie jest zbyt krótkie i ulotne, by tracić czas na pierdoły (śmiech) i waśnie. Jedyne, co mogę zauważyć u siebie to, że mam więcej pokory wobec otaczającego nas świata. Na wózku wiele można osiągnąć, ale czasem przychodzi to znacznie trudniej i wolniej niż kiedyś.

S.C.: W tym roku zostałeś też wyróżniony w konkursie „Człowiek bez barier”. Co ta nagroda oznacza dla ciebie?

R.O.: Nagroda „Człowieka bez barier” jest dla mnie czymś bardzo prestiżowym. Uczciwość powinna być domeną każdego człowieka. Natomiast nagroda człowieka bez barier przyznawana jest w wąskim gronie osób niepełnosprawnych, którzy bardzo często potrzebują dodatkowej motywacji, dodatkowych środków, by podjąć aktywne życie. Pokazanie osiągnięć drugiego człowieka i zmotywowanie kogoś do działania właśnie w chwilach jego słabości jest dla mnie najważniejsze. Nagroda ta jest dla mnie docenieniem moich dotychczasowych działań i osiągnięć, jak i zachętą do dalszej pracy w środowiskach związanych z niepełnosprawnością. Zachęceniem również innych do podobnych, często wydawać by się mogło, że niemożliwych działań.

S.C.: Robisz tak wiele rzeczy, kiedy znajdujesz czas dla siebie?

R.O.: Myślę, że wszystko, co robię, robię w jakiś sposób dla siebie. Jest to taki pozytywny egoizm, bo pomaganie innym sprawia mi przyjemność, praca zawodowa również, moja aktywność sportowa i rekreacyjna – mimo wysiłku fizycznego – daje mi relaks od innych codziennych spraw. Czas dla siebie mam wtedy, gdy coś robię. Nie lubię bezczynności, nudy. Nie oglądamy z żoną telewizji, i staramy się nie marnować czasu. Oczywiście czasem są takie dni, gdy spędzamy czas tylko ze sobą. Te chwile są również potrzebne i konieczne, by związek nasz był szczęśliwy. Ładujemy wówczas się i nasze głowy kolejnymi pomysłami, by za jakiś czas je móc realizować.

S.C.: Kiedy zrodził się pomysł, aby wyjeżdżać na misję? Osobie poruszającej się na wózku inwalidzkim przecież trudno dotrzeć w wiele miejsc.

R.O.: Już trochę o tym mówiłem wcześniej. Pomysł był żony (wówczas jeszcze nie byliśmy małżeństwem). Ilona chciała pojechać gdzieś, ale spotkaliśmy się i plan ten stał się wspólnym planem. Jakiś czas szukaliśmy możliwości wyjazdu z różnymi organizacjami, ale Pan Bóg postawił nas wśród wolontariuszy od Salezjanów, gdzie udało nam się zacząć działać. Przygotowywaliśmy się do wyjazdu nie tylko fizycznie, ale i również duchowo. Chcieliśmy pojechać do Afryki, ale potrzeba naszych działań była w Boliwii. Posłano nas właśnie tam, gdzie nas potrzebowano. Decydując się na misję, trzeba być otwartym na to, co Bóg do nas mówi. Czasem trzeba zweryfikować swoje plany i dać się poprowadzić tam, gdzie nasza wiedza i pomoc jest potrzebna.

S.C.: Kto pomaga ci realizować twoje marzenia, plany?

R.O.: Oczywiście Ilona – moja żona. Dużym wsparciem jest również rodzina, która wspiera nas jak może w naszych czasem szalonych pomysłach.

S.C.: Już tak na zakończenie, czego ci życzyć w nadchodzącym Nowym Roku?

R.O.: Zdrowia, zapału, nowych pomysłów i ich realizacji. To na pewno się przyda.

S.C.: Dziękuję za rozmowę i życzę wesołych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku.

R.O.: Ja również dziękuję

Rozmawiała: Sylwia Cegieła

Brak komentarzy