Breaking News

Marzenia się spełniają - historia Mariusza Wentowskiego

Mariusz Wentowski - piosenkarz-amator. Od zawsze pasjonował go śpiew i mimo, że jest osobą niepełnosprawną - zrealizował swoje marzenie. Nie lubi mówić o sobie, że jest niepełnosprawny, ponieważ chce być traktowany, jak każdy z nas - bez taryfy ulgowej.

Sylwia Cegieła: Kto pisze panu muzykę i tekst do piosenek?

Mariusz Wentowski

Mariusz Wentowski: Część tekstów jest na mojej stronie internetowej (podpisanych moim nazwiskiem), a reszta czeka na muzykę "w szufladzie". Teksty piszę sam. Muzykę w większości skomponował mój kolega Paweł Kucharski, z którym współpracowałem przez kilka lat, a który obecnie zajął się wychowaniem swojego dziecka.

S.C.: Co pana inspiruje?

M.W.: Tak naprawdę inspirują mnie ludzie. Piszę w dużej mierze o sobie, ale też i o sytuacjach gdzieś zasłyszanych: na ulicy, często w podróży. Nie uważam się jednak za tekściarza. Jestem raczej pasjonatem, który realizuje swoje marzenia.

S.C.: Jakie przesłanie mają pana teksty?

M.W.: Najlepiej byłoby je poczytać. Choćby tytuły: "Spełnić się", "Już wiem", "Odnaleźć drogę", "Chcę wyjść" czy ostatnia - "Wystarczy chcie"ć. Mają skłonić ludzi do refleksji nad ich życiem i pobudzić do działania bez względu na to czy ktoś jest biały, czarny, sprawny czy niepełnosprawny. A myślę, że każdy z nas mógłby znaleźć w nich coś tylko dla siebie. Wystarczy chcieć.

S.C.: Od jak dawna pan śpiewa?

M.W.: Śpiewam od około 10 lat. Kocham to, co robię, mimo że nie jest to łatwa droga. Bardzo trudno jest zaistnieć w branży muzycznej, nie mówiąc już o niepełnosprawnych wokalistach.

S.C.: Co pana skłoniło do śpiewu?

M.W.: Od zawsze chciałem śpiewać. Odkąd pamiętam. Chciałem też być psychologiem - to kolejna miłość mojego życia, ale muzyka to była ta pierwsza - najważniejsza. Muzyka jest "kobietą" bardzo zazdrosną i nie toleruje żadnych rywalek. Dlatego, jeśli już ktoś chce naprawdę śpiewać, to powinien poświęcić temu bardzo dużo. Czasem nawet wszystko. Tak jest z muzyką - trzeba ćwiczyć.

S.C.: Czym jest dla pana śpiew, muzyka?

M.W.: Śpiew jest dla mnie spełnieniem. Śpiewa cała moja dusza i każdy centymetr mojego ciała. Kocham to. Kiedyś w jednym z wywiadów powiedziałem, że muzyka, śpiew jest jak sex. I coś w tym jest. Kiedy już raz połknie się tego bakcyla, chce się więcej. Wiele rzeczy można poświęcić dla 5 min tzw. chwały, czyli ogrzania się w tym światełku reflektora, ale ma to też swoją cenę.

S.C.: Jaka to cena? Ile musiał pan poświęcić, aby śpiewać?

M.W.: Osoby niepełnosprawne, w tym i ja, muszą dbać bardziej o kondycje fizyczną, czyli dużo ćwiczyć. W innym wypadku wszystko legnie w gruzach. Brak siły fizycznej to słaba przepona, mniejsza wydolność oddechowa i zero głosu. Ja nie śpiewam zawodowo. Nie musiałem poświęcać czegoś bardzo wielkiego. Na pewno swój czas i chęci. Jednak, jak się robi to, co się lubi, to nas to nie męczy. Niech mnie Pani zapyta o to samo, jeśli kiedykolwiek zacznie pisać o mnie kolorowa prasa. Wtedy z pewnością powiem więcej.

S.C.: Po co to wszystko: koncerty, podróże… ? Przecież w pana sytuacji to jest bardzo trudne.

M.W.: Organizuję swoje koncerty mniejsze czy większe i zawsze mówiłem, że jeśli ktoś po takim występie pomyśli, że może ja też coś zmienię w swoim życiu, może się odblokuję, może wyjdę do ludzi. To myślę, że warto zaśpiewać. Choćby po to, by ta jedna osoba zaczęła zastanawiać się nad swoim dalszym życiem. Niepełnosprawność nie ogranicza. Dla mnie to atut. Moja niepełnosprawność jest widoczna, bo mam niepełnosprawne ciało, ale proszę pomyśleć, ilu jest ludzi, którzy żyją zamknięci w swoim świecie i to zamknięcie to np. wąskie horyzonty myślowe, niektórzy mają klapki na oczach, nie widzą tego, co oczywiste. Często nie chcą zobaczyć i ta niepełnosprawność - choć niewidoczna na pierwszy rzut oka - jest dużo gorsza.

Mariusz Wentowski

S.C.: Jak odnosi się pan do krytyki ze strony innych osób sprawnych i tych niepełnosprawnych - czy są jakieś różnice? 
M.W.: Strasznie nie lubię takich podziałów. Od razu włos mi się jeży na głowie, mimo że nie mam ich za dużo. Nie dzielę znajomych na tych sprawnych i tych niepełnosprawnych, bo każdy z nich jest człowiekiem, ma duszę i zasługuje na szacunek. A myśli Pani, że niepełnosprawni nie krytykują?? Nic bardziej mylnego. Jeśli jest to fajna konstruktywna krytyka, to dlaczego nie. Chociaż są też osoby, które krytykują wszystko i wszystkich od tak dla zasady, bo mnie się kiedyś coś tam nie udało. No…, ale to już ich problem.

S.C.: Kim pan jest z zawodu?

M.W.: Z zawodu jestem elektromechanikiem, ale nigdy nie pracowałem w tej branży. Obecnie studiuję pedagogikę i zamierzam pracować z dziećmi, bo to kocham. Jestem też prywatnym korepetytorem języka angielskiego dla dzieci i młodzieży. Poza tym, robię wiele innych rzeczy, które w chwili obecnej przemilczę.

S.C.: Jakie jest pana podejście do życia?

M.W.: Moje podejście do życia już chyba pani poznała. Jestem z tych, jak mówią na psychologii hard personality - silna osobowość. Dużo mówię, ale jeśli już coś zaplanuję, to konsekwentnie to realizuję. Ten upór, który pomaga mi w rehabilitacji, pomaga mi też w dążeniu do celu. A resztę to już myślę, że wydedukuje Pani z kontekstu naszej rozmowy.

S.C.: Czy pana niepełnosprawność w jakiś sposób wpłynęła na pana postrzeganie świata?

M.W.: Myślę, że tak. Przede wszystkim niepełnosprawność uważam za swój atut. Tak, jestem kaleką - wiem, że niepełnosprawni nie lubią tego słowa (mnie też trochę zajęło oswojenie się z nim), ale przecież to znaczy to samo, co niepełnosprawny. No właśnie jestem i co z tego? Taki się urodziłem i już. Jeśli ktoś tego nie akceptuje, to już jego problem, a nie mój. Coś Pani powiem: Bardzo nie lubię być utożsamiany tylko ze środowiskiem niepełnosprawnych, bo przecież to, jak się poruszam nie jest najważniejsze. Ważne jest to, kim jesteśmy, a nie - jak chodzimy czy mówimy.

S.C.: Studiuje pan pedagogikę. Proszę opowiedzieć o pana doświadczeniach z tym związanych.

M.W.: Skończyłem właśnie drugi rok. Z perspektywy czasu przyznam - nie było mi lekko. Byłem jedyną osobą niepełnosprawną na roku. Moja grupa patrzyła na mnie bardzo dziwnie. Nie czekali na mnie, specjalnie nie było chętnych do siedzenia ze mną w ławce, ale to się z czasem zmieniło. Dlaczego? Bo JA się zmieniłem nie oni - JA. Pokazałem im, że w zasadzie jestem taki sam, jak oni. Zacząłem się śmiać ze swoich ułomności, prosić ich o pomoc, nie dając im nawet szans na odmowę, bo przecież jestem z nimi w grupie. Mamy się wspierać i koniec - bez gadania. Krzyczałem na schodach, jak mnie samego zostawili, a sami polecieli na zajęcia. Mamy być nauczycielami. Musimy się socjalizować, nauczyć się żyć razem i patrzeć na innych. Teraz wszystko się zmieniło. Niedawno zapytali mnie, czy ja widziałem te ich spojrzenia i to wszystko? Odparłem - oczywiście, że tak, ale co miałem robić? Robiłem po prostu to, po co przyszedłem na tę uczelnie. Teraz jestem w czołówce grupy. Czuję się w pełni akceptowany i bardzo bezpieczny. Mario to Firma. Jestem znany ze skrupulatności i rzetelności. Wszyscy wiedzą, że mam najlepsze notatki na roku, czasem - szczególnie przed sesją - ustawiają się po nie kolejki. Mówię to po to, bo uważam ze to My - niepełnosprawni -powinniśmy wyjść tym sprawnym naprzeciw, to właśnie my - nie oni.

S.C.: A jak jest z proszeniem o pomoc? Wiele osób ma z tym problem.

M.W.: Wielu niepełnosprawnych wstydzi się prosić o pomoc lub reagują na to złością. Myślę, że niektórzy z nas mają problem z zaakceptowaniem siebie takiego, jakim jestem. I jest to temat do przerobienia. Każdy z nas przerabia go w indywidualnym tempie. Jednak nie bójmy się prosić o pomoc. Myślę, że nie jest to oznaką słabości, a siły. Nie możemy mieć tylko roszczeniowej postawy do życia. Chcemy coś otrzymać? To dajmy coś z siebie. Musi być zachowana równowaga w przyrodzie. Wyjdźmy naprzeciw i na pewno zaskoczy was reakcja tych sprawnych - zobaczycie.

S.C.: W jakich imprezach artystycznych wziął pan udział?

M.W.: Tych imprez było bardzo dużo. Rożnego rodzaju festiwale, nawet międzynarodowe, choćby ten w Płocku w 2001 roku, gdzie za piosenkę autorską "Pragnienie" odebrałem wyróżnienie z rąk nieżyjącego już Jarosława Kukulskiego. Rok 2001 był dla mnie bardzo łaskawy. Zająłem I miejsce w Przeglądzie Zespołów i Solistów w Szczecinku, następnie otrzymałem wyróżnienie na podobnej imprezie wojewódzkiej w Szczecinie. Rok później wystąpiłem jako uczestnik programu "Szansa na sukces" z udziałem Jacka Stachurskiego. Rok 2003 to duet z Korą Jackowską na Festiwalu Gwiazd w Ciechocinku, potem był duet z grupą Raz Dwa Trzy w Krakowie no a później Szymon Wydra w piosence "Życie jak poemat" jedna z moich ulubionych ze względu na tekst. A już później duet z Anią Wyszkoni i Łzy w piosence "Puste słowa" również na Festiwalu Gwiazd w Ciechocinku. Była to świetna zabawa, ale i bardzo dobre doświadczenie muzyczne. Taka zawodowa lekcja muzyki. O reszcie można poczytać w dziale OSIĄGNIĘCIA na mojej stronie www.mariuszwentowski.pl .
 
Mariusz Wentowski - koncert z Szymonem Wydrą

S.C.: Który z tych występów był dla pana najważniejszy i dlaczego?
M.W.: Tak naprawdę wszystkie były ważne i były wspaniałą lekcją. Może najlepiej wspominam występ z Szymonem Wydrą w Ciechocinku. Był to występ emitowany przez TVP2 a ważny dlatego, że byłem w zasadzie już takim bardziej dojrzałym wokalistą. Śpiewając z Korą byłem jeszcze chłopcem, ale i bardzo miło wspominam Anię Wyszkoni. Kilka lat później podczas koncertu "Łez" w Szczecinku. Zadzwoniłem do ich managera - Pana Macka z pozdrowieniami, a ten zaprosił mnie i moją koleżankę na koncert Łez. Po koncercie zostaliśmy jeszcze kilka minut i omawialiśmy wspólnie z Anią jej występ.

S.C.: Jak pan łączy działalność artystyczną z życiem prywatnym i zawodowym?

M.W.: Mówi pani tak, jak gdybym był wielką gwiazdą. A jestem tylko facetem, który ma odwagę realizować swoje marzenia. Tych koncertów nie ma tak dużo. Wciąż szukam osoby do pomocy, która (jak mam napisanie na stronie) uwierzy we mnie tak bardzo, jak ja wierzę w siebie.

S.C.: Mnie chodzi bardziej o to, jak radzi pan sobie ze swoją niedoskonałością fizyczną w czasie wyjazdów? Ma pan jakieś wsparcie ze strony rodziny, przyjaciół?

M.W.: No niestety, nie bardzo mogę na nich liczyć szczególnie na rodzinę. Łatwiej jest z przyjaciółmi, ale najprościej i najpewniej zawsze mogę liczyć na ludzi, którzy akurat trafią mi się w podróży. Po prostu proszę o pomoc bez najmniejszego problemu. Czy to jest pomoc przy wejściu do naszych cudownych "przystosowanych" pociągów czy częściej pomoc przy bagażach. Chyba tylko raz zdarzyło mi się, że ktoś mi odmówił. Mogę śmiało stwierdzić, że SĄ JESZCZE DOBRZY LUDZIE WOKÓŁ. Świat wcale nie jest taki zły.

S.C.: Kto jest dla pana najważniejszym muzycznym idolem i w życiu prywatnym?

M.W.: Jeśli chodzi o muzykę - cenię sobie bardzo Edytę Górniak - rewelacyjna wokalistka. Natomiast z panów moim faworytem jest Andrzej Lambert z zespołu PIN. Niesamowity głos, wielki talent. Jeden z niewielu, jak nie jedyny wokalista, który równie dobrze brzmi w muzyce rozrywkowej jak i w muzyce klasycznej. Jak dla mnie perełka to wykonanie utworu "Anna Maria" na festiwalu w Opolu. Rewelacja. Jeśli zaś chodzi o autorytet to bezapelacyjnie Jan Paweł II.

S.C.: Jak to się stało, że został pan również modelem?

M.W.: Fotomodeling to taki krótki okres w moim życiu. Nic wielkiego. Chciałem się pobawić, sprawdzić. Byłem młody. Znajoma zrobiła mi zdjęcia, a że wyszły tak fajnie to wysłałem je do agencji do Warszawy, spodobały się i podpisałem umowę z agencją reklamową. Jednak na tym się skończyło, gdyż mój szef stwierdził, że to dla niego za duże koszty sprowadzać mnie ze Szczecinka (zachodniopomorskie) do Warszawy na castingi bez pewności, że któryś wygram. Do dziś jednak chętnie pozuję do zdjęć, do dziś też się one podobają jednak cóż, nic za tym nie idzie niestety.

S.C.: Z kim pan współpracuje?

M.W.: Obecnie nie współpracuję z nikim. Robię wszystko sam niestety. Jestem otwarty na propozycje. Mam głowę pełną pomysłów i sporo fajnych tekstów. Potrzebuję tylko osoby, która pomoże mi to wszystko dobrze zorganizować. Dlatego zapraszam do kontaktu.

S.C.: Jakie ośrodki/fundacje wspierają pana?

M.W.: Obecnie współpracuję, a właściwie, korzystam z warsztatów wokalnych organizowanych przez Fundację "Przyjaciele" z Warszawy. Występuję u nich na koncertach i uczę się śpiewu, dykcji, emisji głosu, a nawet stylizacji scenicznej od zawodowych wokalistów współpracujących z fundacją, bądź też od ludzi, którzy na co dzień zajmują się artystami. Takie warsztaty organizowane są średnio dwa razy w roku. W zeszłym roku były w Bielsku Białej i w Powsinie koło Warszawy. Ciężko tam pracujemy, żeby potem pokazać te efekty na koncercie finałowym. Inną Fundacją jest Fundacja "Nuta Nadziei" z siedzibą koło Gdańska. To na koncertach organizowanych przez tą fundację zaśpiewałem swoje duety. Dziś co jakiś czas jestem zapraszany na imprezy organizowane przez Fundację i tam prezentuję swoją twórczość. Jednak zależy mi na tym aby zacząć pracować na własne nazwisko i nie występować pod szyldem fundacji. Myślę, że jestem na dobrej drodze.

S.C.: Jakie są pana dalsze plany zawodowe?

M.W.:  Może udałoby się stworzyć jakąś grupę muzyczną. Zacząć śpiewać własne rzeczy. Mam sporo piosenek w szufladzie, do których można by napisać muzykę. Mam też mnóstwo pomysłów, ale na to trzeba funduszy na ich realizację. Moja muzyka to soft pop. Coś pomiędzy Grzegorzem Turnauem a Szymonem Wydrą, ale mam też w swoim repertuarze klasykę angielską np. The Beatles, Eric Clapton, Elton John czy Josh Groban - You raise me up. Z polskich wykonawców cenię sobie Perfect, Lady Pank. Gdyby ktoś był zainteresowany występem zapraszam do kontaktu na stronę. Powiedziałbym, że to trochę jak w mojej najnowszej piosence "Wystarczy chcieć"

S.C.: Jakie były początki pana działalności? Jak to się stało, ze zaczął pan śpiewać?

M.W.: Zaczynałem dawno temu w chórze szkolnym w Policach koło Szczecina. Wtedy byłem zafascynowany śpiewem. Moja nauczycielka - Pani Basia widziała we mnie potencjał. Pracowała nade mną. Potem wyjechałem z Polic przeniosłem się do Poznania, gdzie skończyłem Szkołę Zawodową, ale wtedy nie śpiewałem jeszcze. Stało się tak po tym, jak wróciłem do Szczecinka. Zacząłem tu pracować i postanowiłem ze pójdę na zajęcia do Młodzieżowego Domu Kultury. To tam zauważył mnie Pan Andrzej i tak się zaczęło. Wtedy jednak wydawało mi się, że umiem tak super śpiewać i że jestem wielką gwiazdą. Dziś śmieję się z tego, widząc wtedy swoje braki, a i teraz czuję nad czym powinienem jeszcze popracować.

S.C.: Jak pan wspomina swój pierwszy występ?

M.W.: Mój pierwszy występ sceniczny to masakra. Krzyczałem do Pana Andrzeja - Proszę o krzesło, statyw do mikrofonu bo mi się nogi trzęsą, a on na to: Dasz radę. Mie marudź. Śpiewałem chyba piosenkę Andrzeja Piasecznego. Dziś myślę, że takie doświadczenia były mi bardzo potrzebne. To były lekcje życia i lekcje muzyki. Cały czas je odrabiam. Cały czas się uczę. Tylko, że dziś już mnie nikt nie pyta czy umiem śpiewać.

Mariusz Wentowski

S.C.: Wielu niepełnosprawnych zazdrości panu pewnie tej odwagi? Co pan, jako osoba spełniona, mógłby im powiedzieć? 
M.W.: Zazdroszczą też i sprawni, dziwiąc się, skąd ja mam tę siłę. Może od Boga. Człowiek, który systematycznie podnosi sobie poprzeczkę i pokonuje swoje słabości jest silniejszy. A Wy kochani jeśli macie odwagę się realizować i śmiało iść do przodu - nie bójcie się.! Tak, jak w piosence Anny Jantar pt. "Najtrudniejszy pierwszy krok". Potem już idzie łatwo. Zawsze znajdzie się ktoś chętny do pomocy. Nie bójmy się tylko o nią poprosić.

S.C.: Jakiego rodzaju pomocy potrzebuje pan w tej chwili?

M.W.: To zależy, o jaką pomoc pani pyta.

S.C.: O czym pan marzy?

M.W.: Marzę o nagraniu jakiejś swojej płyty by zebrać te wszystkie piosenki z szuflady. Dopracować to. Zrobić fajne zawodowe aranżacje do tych utworów i zgrać je na płytę. Ale na to potrzeba niestety sporo pieniędzy, których nie posiadam. Zdaję sobie sprawę, że z pewnością nie jest to muzyka komercyjna, może się nie sprzeda. Ale jest to coś, co we mnie siedzi. Może przy okazji będę mógł pomóc innym przez swoje doświadczenia.

S.C.: A te inne cele?

M.W.: Inna sprawa to rehabilitacja. Jestem po kilku zabiegach operacyjnych wykonanych w Klinice w Poznaniu. Zabiegi polegały na rekonstrukcji stóp, przeszczepach mięśni i nowym ułożeniu kości w obu kończynach dolnych. Wszystko oczywiście się udało, jednak wymagam stałej i intensywnej rehabilitacji. Obecnie poruszam się o kulach, ale na dobrą rehabilitację potrzeba pieniędzy, których muszę szukać na różne sposoby. W większości fundacje pomagają dzieciom do 18 roku życia, potem radź sobie sam chłopie. Ciekawe co mają zrobić osoby, które skończyły 18 lat. W moim wypadku jest fajnie póki mam zdrowie i siłę, ale ta siła wystarczy na pewien okres. Potem znowu będę potrzebował specjalistycznej rehabilitacji. Bo jeśli tego nie będzie wszystko spełznie na niczym: moje studia i związane z nimi plany oraz moja niepisana miłość - muzyka. A prawdą jest to, że JA NAPRWDĘ KOCHAM SWOJE ŻYCIE i nie zamieniłbym je na żadne inne czy to tzw. sprawne czy nie. Mam nadzieje, że znajdę kogoś kto myśli podobnie jak ja. Może razem będzie łatwiej. Świat należy zmieniać od nas samych. Ja mam jeszcze trochę siły - A WY???

S.C.: Dziękuję za rozmowę. 

Rozmawiała: Sylwia Cegieła 

Brak komentarzy